poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Paradoks nienawiści 3

Lena
  Biegnę ile sił w nogach, oddycham szybko i płytko, już nie mogę. Uginam się pod ciężarem plecaka, potykam, ale gonię dalej. Gdzieś obok uderza kolejna bomba. Wysoki wieżowiec sypie się na kawałki, które niszczą wszystko dookoła, lada chwila runie. Daleko, jestem wciąż bezpieczna. Jęki i krzyki ludzi wprawiają mnie w obłęd. W końcu opadam za kawałkiem rozwalonego muru. Minęłam już plac, budynki muszą mnie ukryć. Już blisko. 
  Gromada ludzi ukryła się w dawnym sklepie, jakieś trzysta metrów ode mnie. Serce mnie ściska, gdy coś wybucha. Ogień trawi wrzeszczących ludzi. Oddychaj. Dasz radę.
  Wtedy dostrzegam mężczyznę dziesięć kroków ode mnie. Koszula zdarta z ramienia jest czarna od dymu. Momentalnie znajduje się przy mnie. Nie ma munduru, wiem że walczy po naszej stronie, po stronie ludzi walczących o wolność. Unoszę brwi i przyciskam się do muru mocniej, gdy celuje we mnie pistoletem. 
  - Stój! Jestem po waszej stronie! - krzyczę. - Mam plecak! Muszę go natychmiast zanieść! Jest bardzo ważny!
  - Otwórz - mówi po namyśle.
  Silnym ruchem posłusznie ściągam ciężki plecak. Otwieram zamek i ze zdziwieniem w środku znajduję tylko jedną, złożoną kartkę. Panika przeszywa mi kręgosłup. Podejrzliwy mężczyzna unosi broń prosto na moje serce. Nie mam wyjścia. Wyjmuję kartkę, unosząc ją na wysokość oczu obcego człowieka. 
  Uśmiecha się, unosząc jedną brew, wiem że mówi mi "kpisz sobie". Zdążam jeszcze zauważyć logo na jego brudnej koszuli. Zawsze to samo. Wrzeszcz, nie lubimy obcych. Zanim kula przeszywa mi pierś.

  W panice otwieram oczy. Oddycham głęboko. Mokra od potu bluzka przykleiła mi się do pleców. Jeszcze raz zaciskam oczy, próbując uzmysłowić sobie, co się dzieje. Zrzucam koc z nóg kopniakiem, za oknem niebo już przybrało ciemnoniebieską barwę. Szarpię Aleksa za koszulę. Wystraszony rzuca się na drugi bok, naprzeciw mnie. 
  - Co się dzieje? - krzyczy.
  - Nic. - wzdycham. - Miałam zły sen.
  Patrzy na mnie zszokowany, niczym na wariatkę. Jednak po chwili jego rysy łagodnieją, kładzie mi dłoń na ramieniu.
  - W porządku? - pyta, wpatrując się prosto w moje oczy. Zagłębia w nich czułe spojrzenie.
  - Chyba tak.
  Marszczę brwi. Przypominają mi się męskie dłonie na moim ciele. Wywołuje to u mnie przyjemne ukłucie w brzuchu. Jednak po chwili nachodzi mnie przerażająca myśl. Serce wali mi jak oszalałe.
  - Aleks.
  - Hm? - ociera zaspane oczy wierzchem dłoni.
  - Czy my...?
  - Co? - ziewa.
  - Dziś w nocy. Czy między nami... Czy...
  Oczy mu się rozświetlają. Chyba załapał.
  - Kochaliśmy się. - oznajmia.
  - Dobry Boże - przeczesuję włosy palcami.
  - Czy coś się stało? - pyta zdezorientowany.
  Nagle nachodzi mnie fala złości, a serce jeszcze bardziej przyśpiesza. Podrywam się na równe nogi. 
  - Czy się stało...?! Czy...?!
  - No chyba... - mamrocze. - Nie rozumiem, o co ci chodzi?
  - Nie zabezpieczyliśmy się baranie! - wybucham.
  - Jak to? - mruga zdziwiony moim zachowaniem.
  Posyłam mu najbardziej gniewne spojrzenie, na jakie mnie stać.
  - Ty nie... - Aleks mruży oczy. - Myślałem... Kobiety, które dotąd znałem, miały pod skórę wszczepione preparaty... Myślisz, że możesz być w ciąży?
  - A czy ty masz w ogóle mózg?! Myślałeś, że na wsi stać nas na wszczepianie jakiegoś badziewia pod skórę? - poddaję się i wybucham płaczem. Ukrywam twarz w dłoniach.
  Czuję, jak Aleks bierze mnie w ramiona. Dostaję buziaka we włosy, potem w policzek.
  - Cii - szepcze w moją szyję. - Wszystko będzie dobrze, skarbie. - niepewnie dodaje mi otuchy.
  Zapłakana kiwam głową i zaczynam zbierać rzeczy. Niedługo ma się zjawić pociąg do Chapterville. 
  Stoimy w milczeniu na dworcu, trzymając się za ręce. Aleks kiwa się na piętach, gwiżdże do porannej melodii wyśpiewywanej przez ptaki. Czekamy pewnie z godzinę, gdy ziemia zaczyna się trząść, a huk jadącego pociągu wypełnia przestrzeń. Nie jest to nowoczesny ekspres, a stary pociąg z wagonami pasażerskimi, pokryty grubą warstwą rdzy. Ze zgrzytem zatrzymuje się parę metrów od nas. Wchodzimy pod schodkach i zajmujemy miejsca, odizolowując się od reszty wagonów. Nie jestem pewna, ale oprócz nas chyba jedzie nim starszy mężczyzna. Podciągam kolana pod brodę, rozglądając się po dość brudnym przedziale. Trochę pajęczyn i papierki powciskane w kąty psują wygląd pociągu, którym kiedyś mogły jeździć ważne osobistości. Teraz nadaje się bardziej na złom.
  Drzwi rozsuwają się i stoi w nich pan w średnim wieku, ma kamizelkę i kapelusz na głowie. Drapie się po posiwiałym, co najmniej kilkudniowym zaroście, taksując nas od stóp do głów.
  - Dokumenty proszę - rzuca niedbale.
  Aleks wyciąga z kieszeni pomięte kartki wciśnięte w czarną okładkę. Facet wyciera wnętrze wielkich dłoni o brudne od sadzy spodnie i bierze dokumenty Aleksa. Zimny pot spływa mi po plecach, co mam mu pokazać? Na pewno sprawdzi, że jestem poszukiwana i mnie zatrzyma. Nie przychodzi mi do głowy żaden mądry pomysł. Jak mogłam zapomnieć o kontroli?
  - Mhm. William Kvarsky - zerka znad papierków na Aleksa. - Mhm. - po chwili kiwa brodą na mnie. - A ta młoda pani?
  - Moja żona. Jestem synem pana Nathaniela. Jesteśmy świeżym małżeństwem i pani Anna ma ważne spotkanie zarządców. Muszę dostarczyć ją do Chapterville niezwłocznie.
  Facet odkaszlnąwszy w zaciśniętą pięść, patrzy niewiarygodnie na nasze stare ubrania i wyposażenie.
  - Aha. - uśmiecha się kpiąco. - A ja muszę nakarmić psa, tylko nie mam czym. Na szczęście dadzą mi sporą sumkę za takich dwóch zbiegów jak wy. Młode, szlachetne małżeństwo na takim odludziu, udało się państwu spacerek po lesie, hm? Już ja znam te wasze...
  - Ekhe - odchrząka starszy pan, stojący w korytarzu za konduktorem. - Ci młodzi państwo mówią prawdę. Sam osobiście znam pana Williama, tę piękną panią za chwilę z przyjemnością poznam, i nie śmiem przeczyć, iż jest to bardzo porządny facet. Właśnie jedziemy na spotkanie. - zerka na złoty zegarek na ręce. - Mam nadzieję, że nie potrącą panu za opóźnienie tak ważnych osobistości. - uśmiecha się tryumfalnie, ukazując głębokie zmarszczki w kącikach oczu.
  Powieka pokaźnego mężczyzny nerwowo drga, ale bez słowa wciska Aleksowi jego papiery i odchodzi, głośno tupiąc. Po chwili pociąg rusza..
  - Moje uszanowanie, panie Kvarsky. - starszy człowiek grzecznie się kłania i przygładza schludnie ułożone, ciemne włosy. Od skóry głowy wyrastają włosy białe jak śnieg, a drogie kosmetyki złagodziły głębokie zmarszczki, co odejmuje mu kilkanaście lat. Wciąga do przedziału kilka ogromnych walizek oraz stojak nakryty czarną folią. - Moje imię to Jonatan, ale nie przepadam za nim. Mówcie mi Jon. Drogi Williamie - uściska dłoń Aleksowi, posyłając mu znaczące spojrzenie wraz z nikłym uśmiechem. - Anno - unosi moją dłoń i składa pocałunek powietrzu tuż nad nią. - Jestem najbardziej rozpoznawalnym stylistą i projektantem mody w Chapterville, nie chwaląc się zbytnio. Tworzę modę współczesną, moja sława zapewne wynika ze starych zwyczajów, tak jak na przykład jeżdżenie pociągami z dawnych lat. Mój współpracownik od lat nakłania mnie do podróżowania trochę bardziej luksusowymi środkami transportu, delikatnie mówiąc - krzywi się lekko, strzepując kotki kurzu z siedzenia, po czym opada na nie z wyraźną ulgą - Cóż, nie jestem w formie jak kiedyś, może dam się namówić za jakiś czas. Ale jak na razie - wzrusza ramionami.
  - Dlaczego nam pan pomógł? - pyta podejrzliwie Aleks.
  - Wiecie, niewiele jest teraz ludzi, którym można ufać. Jednak ci godni zaufania z reguły wciąż przed czymś uciekają i wyglądają podobnie jak wy. Ci kunsztowni zazwyczaj wolą gardzić ludźmi, niż im pomagać. Mniejsza o mnie, spójrzcie na siebie. - kręci głową, oglądając moją twarz, po czym wyjmuje pudełko wielkości sporej poduszki z jednej z walizek i wręcza mi je. - Jeśli chcecie bez podejrzeń przebywać w mieście, gdzie każdy prezentuje się jak najlepiej, musicie doprowadzić się do porządku.
  We wnętrzu pudełka znajduję spore lusterko oraz całe mnóstwo drogich kosmetyków i akcesorium. Jon nakazuje mi doprowadzić włosy do ładu przy pomocy szczotki, gdy on nakłada mi makijaż. Warunki jadącego pociągu nie sprzyjają malowaniu, jednak po paru minutach moje zmęczone oczy odzyskują blask, cienie pod nimi znikają, a uroku dodają mi rumiane policzki niczym królewnie z książki dla dzieci. Z większej walizki otrzymuję długi, luźny sweter, szarą koszulkę i piękną, czarną, koronkową bieliznę. Podniszczoną koszulę Aleksa zastępuje nowa, na którą narzuca dżinsową kurtkę. Markowe, sportowe buty stanowią zwieńczenie stroju, jednak Jonowi bardziej chodziło o komfort w ucieczce.
  - Powinno być szykownie i praktycznie. - mruczy. Uśmiecha się z zadowoleniem, widząc nas przebranych. - Podoba mi się twoja fryzura - wskazuje moje włosy spięte w luźny kok. - Za jakieś trzy godziny będziemy na miejscu.
  Wraz z drogą pogoda znacznie się ochłodziła. Przez okno wdarł się przeszywający wiatr. Aleks szarpie się z nim od paru minut, jednak starość i rdza robią swoje. Okno ani drgnie. Pocieram dłonie. Zza drzew widać już pokazowe wieżowce. Delikatnie przesuwam ręką po brzuchu. Co zrobię, jeśli naprawdę jestem w ciąży? To oczywiste, że odebrałby mi je rząd. Nawet gdyby udało mi się przetrwać ciążę w ukryciu, nie mogę ciągle uciekać z małym dzieckiem. Nikt nie mógłby go zobaczyć, rodzenie dzieci jest surowo wzbronione, obecnie traktowane gorzej niż morderstwo.
  Gdy pociąg staje na ogromnym dworcu, macham na pożegnanie Jonowi i wraz z Aleksem zagłębiamy się w betonowe alejki. Po drodze chłopak znalazł gruby plik pieniędzy w kieszeni. Przystajemy w niewielkiej kafejce ze stolikami przed wejściem. Zajmuję miejsce i opieram podbródek na pięściach. Przychodzi nasz lunch, ale jestem w stanie tylko mieszać w sałatce widelcem i wpatrywać się w niebo. Ptaki. Wolne, nie odczuwają naszego nieszczęścia. Kiedy zrobi się nieprzyjemnie, po prostu osiedlą się gdzieś w Afryce. My nie mamy ratunku.
  - Lena?
  - Hm? - nagły głos Aleksa wyrwał mnie z przemyśleń.
  - Nie jesz.
  - Co? Ach, tak. Nie jestem głodna. - popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
  - Będziesz potrzebowała siły.
  - Na co? - wzdycham. - Nie wiem już, czy chcę uciekać, Aleks. - mówię, chociaż wiem, że nie mogę wrócić do domu, do dawnego życia. Uciekłam i nie ma już powrotu.
  - Lena - zabrzmiało to raczej jak błaganie. W końcu odwracam głowę i patrzę mu w oczy. - Martwisz się, że jesteś w ciąży?
  - Nie chodzi o to. - pocieram czoło. - Wciąż jesteśmy w klatce. Nieważne czy tutaj, czy w domu, albo parę miast dalej. Nie możemy uciec i nikt nie może nas uratować. My... Nie mamy nawet na nic wpływu. Może zaraz ktoś naciśnie przycisk i wysadzi nas wszystkich w powietrze, zanim zdążę dokończyć zdanie.
  - Posłuchaj - mówi stanowczo, żeby wykrzesać ze mnie resztki odwagi. - Coś wymyślimy. Na pewno da się coś zrobić. Ktoś nam pomoże. Wiem że uda mi się odsunąć ojca od władzy, dopóki mam ciebie.
    Upijam łyk whiskey, robiąc zmęczoną minę.
  - Miłość jest krucha. Nie chcę teraz zakochać się w tobie, żeby potem patrzeć jak umierasz i do końca życia myśleć, że może mogłam coś zrobić, albo że się nie pożegnałam. Przykro mi. Nie pokocham cię.
  - Miłość jest w stanie wytrwać więcej niż ci się wydaje.
  - Jesteś tu ze mną, bo potrzebowałam oparcia do ucieczki.
  Twarz Aleksa przybiera maskę, nie wiem czy cierpi. Miłość to luksus, którym można cieszyć się w cichym, spokojnym świecie. Nie ma już na to miejsca.
  - Rachunek - mówi lodowato Aleks, jak gdyby był kimś ważnym, jakbym ja była nikim, pionkiem w grze.
  - Szklankę whiskey.