poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Paradoks nienawiści 3

Lena
  Biegnę ile sił w nogach, oddycham szybko i płytko, już nie mogę. Uginam się pod ciężarem plecaka, potykam, ale gonię dalej. Gdzieś obok uderza kolejna bomba. Wysoki wieżowiec sypie się na kawałki, które niszczą wszystko dookoła, lada chwila runie. Daleko, jestem wciąż bezpieczna. Jęki i krzyki ludzi wprawiają mnie w obłęd. W końcu opadam za kawałkiem rozwalonego muru. Minęłam już plac, budynki muszą mnie ukryć. Już blisko. 
  Gromada ludzi ukryła się w dawnym sklepie, jakieś trzysta metrów ode mnie. Serce mnie ściska, gdy coś wybucha. Ogień trawi wrzeszczących ludzi. Oddychaj. Dasz radę.
  Wtedy dostrzegam mężczyznę dziesięć kroków ode mnie. Koszula zdarta z ramienia jest czarna od dymu. Momentalnie znajduje się przy mnie. Nie ma munduru, wiem że walczy po naszej stronie, po stronie ludzi walczących o wolność. Unoszę brwi i przyciskam się do muru mocniej, gdy celuje we mnie pistoletem. 
  - Stój! Jestem po waszej stronie! - krzyczę. - Mam plecak! Muszę go natychmiast zanieść! Jest bardzo ważny!
  - Otwórz - mówi po namyśle.
  Silnym ruchem posłusznie ściągam ciężki plecak. Otwieram zamek i ze zdziwieniem w środku znajduję tylko jedną, złożoną kartkę. Panika przeszywa mi kręgosłup. Podejrzliwy mężczyzna unosi broń prosto na moje serce. Nie mam wyjścia. Wyjmuję kartkę, unosząc ją na wysokość oczu obcego człowieka. 
  Uśmiecha się, unosząc jedną brew, wiem że mówi mi "kpisz sobie". Zdążam jeszcze zauważyć logo na jego brudnej koszuli. Zawsze to samo. Wrzeszcz, nie lubimy obcych. Zanim kula przeszywa mi pierś.

  W panice otwieram oczy. Oddycham głęboko. Mokra od potu bluzka przykleiła mi się do pleców. Jeszcze raz zaciskam oczy, próbując uzmysłowić sobie, co się dzieje. Zrzucam koc z nóg kopniakiem, za oknem niebo już przybrało ciemnoniebieską barwę. Szarpię Aleksa za koszulę. Wystraszony rzuca się na drugi bok, naprzeciw mnie. 
  - Co się dzieje? - krzyczy.
  - Nic. - wzdycham. - Miałam zły sen.
  Patrzy na mnie zszokowany, niczym na wariatkę. Jednak po chwili jego rysy łagodnieją, kładzie mi dłoń na ramieniu.
  - W porządku? - pyta, wpatrując się prosto w moje oczy. Zagłębia w nich czułe spojrzenie.
  - Chyba tak.
  Marszczę brwi. Przypominają mi się męskie dłonie na moim ciele. Wywołuje to u mnie przyjemne ukłucie w brzuchu. Jednak po chwili nachodzi mnie przerażająca myśl. Serce wali mi jak oszalałe.
  - Aleks.
  - Hm? - ociera zaspane oczy wierzchem dłoni.
  - Czy my...?
  - Co? - ziewa.
  - Dziś w nocy. Czy między nami... Czy...
  Oczy mu się rozświetlają. Chyba załapał.
  - Kochaliśmy się. - oznajmia.
  - Dobry Boże - przeczesuję włosy palcami.
  - Czy coś się stało? - pyta zdezorientowany.
  Nagle nachodzi mnie fala złości, a serce jeszcze bardziej przyśpiesza. Podrywam się na równe nogi. 
  - Czy się stało...?! Czy...?!
  - No chyba... - mamrocze. - Nie rozumiem, o co ci chodzi?
  - Nie zabezpieczyliśmy się baranie! - wybucham.
  - Jak to? - mruga zdziwiony moim zachowaniem.
  Posyłam mu najbardziej gniewne spojrzenie, na jakie mnie stać.
  - Ty nie... - Aleks mruży oczy. - Myślałem... Kobiety, które dotąd znałem, miały pod skórę wszczepione preparaty... Myślisz, że możesz być w ciąży?
  - A czy ty masz w ogóle mózg?! Myślałeś, że na wsi stać nas na wszczepianie jakiegoś badziewia pod skórę? - poddaję się i wybucham płaczem. Ukrywam twarz w dłoniach.
  Czuję, jak Aleks bierze mnie w ramiona. Dostaję buziaka we włosy, potem w policzek.
  - Cii - szepcze w moją szyję. - Wszystko będzie dobrze, skarbie. - niepewnie dodaje mi otuchy.
  Zapłakana kiwam głową i zaczynam zbierać rzeczy. Niedługo ma się zjawić pociąg do Chapterville. 
  Stoimy w milczeniu na dworcu, trzymając się za ręce. Aleks kiwa się na piętach, gwiżdże do porannej melodii wyśpiewywanej przez ptaki. Czekamy pewnie z godzinę, gdy ziemia zaczyna się trząść, a huk jadącego pociągu wypełnia przestrzeń. Nie jest to nowoczesny ekspres, a stary pociąg z wagonami pasażerskimi, pokryty grubą warstwą rdzy. Ze zgrzytem zatrzymuje się parę metrów od nas. Wchodzimy pod schodkach i zajmujemy miejsca, odizolowując się od reszty wagonów. Nie jestem pewna, ale oprócz nas chyba jedzie nim starszy mężczyzna. Podciągam kolana pod brodę, rozglądając się po dość brudnym przedziale. Trochę pajęczyn i papierki powciskane w kąty psują wygląd pociągu, którym kiedyś mogły jeździć ważne osobistości. Teraz nadaje się bardziej na złom.
  Drzwi rozsuwają się i stoi w nich pan w średnim wieku, ma kamizelkę i kapelusz na głowie. Drapie się po posiwiałym, co najmniej kilkudniowym zaroście, taksując nas od stóp do głów.
  - Dokumenty proszę - rzuca niedbale.
  Aleks wyciąga z kieszeni pomięte kartki wciśnięte w czarną okładkę. Facet wyciera wnętrze wielkich dłoni o brudne od sadzy spodnie i bierze dokumenty Aleksa. Zimny pot spływa mi po plecach, co mam mu pokazać? Na pewno sprawdzi, że jestem poszukiwana i mnie zatrzyma. Nie przychodzi mi do głowy żaden mądry pomysł. Jak mogłam zapomnieć o kontroli?
  - Mhm. William Kvarsky - zerka znad papierków na Aleksa. - Mhm. - po chwili kiwa brodą na mnie. - A ta młoda pani?
  - Moja żona. Jestem synem pana Nathaniela. Jesteśmy świeżym małżeństwem i pani Anna ma ważne spotkanie zarządców. Muszę dostarczyć ją do Chapterville niezwłocznie.
  Facet odkaszlnąwszy w zaciśniętą pięść, patrzy niewiarygodnie na nasze stare ubrania i wyposażenie.
  - Aha. - uśmiecha się kpiąco. - A ja muszę nakarmić psa, tylko nie mam czym. Na szczęście dadzą mi sporą sumkę za takich dwóch zbiegów jak wy. Młode, szlachetne małżeństwo na takim odludziu, udało się państwu spacerek po lesie, hm? Już ja znam te wasze...
  - Ekhe - odchrząka starszy pan, stojący w korytarzu za konduktorem. - Ci młodzi państwo mówią prawdę. Sam osobiście znam pana Williama, tę piękną panią za chwilę z przyjemnością poznam, i nie śmiem przeczyć, iż jest to bardzo porządny facet. Właśnie jedziemy na spotkanie. - zerka na złoty zegarek na ręce. - Mam nadzieję, że nie potrącą panu za opóźnienie tak ważnych osobistości. - uśmiecha się tryumfalnie, ukazując głębokie zmarszczki w kącikach oczu.
  Powieka pokaźnego mężczyzny nerwowo drga, ale bez słowa wciska Aleksowi jego papiery i odchodzi, głośno tupiąc. Po chwili pociąg rusza..
  - Moje uszanowanie, panie Kvarsky. - starszy człowiek grzecznie się kłania i przygładza schludnie ułożone, ciemne włosy. Od skóry głowy wyrastają włosy białe jak śnieg, a drogie kosmetyki złagodziły głębokie zmarszczki, co odejmuje mu kilkanaście lat. Wciąga do przedziału kilka ogromnych walizek oraz stojak nakryty czarną folią. - Moje imię to Jonatan, ale nie przepadam za nim. Mówcie mi Jon. Drogi Williamie - uściska dłoń Aleksowi, posyłając mu znaczące spojrzenie wraz z nikłym uśmiechem. - Anno - unosi moją dłoń i składa pocałunek powietrzu tuż nad nią. - Jestem najbardziej rozpoznawalnym stylistą i projektantem mody w Chapterville, nie chwaląc się zbytnio. Tworzę modę współczesną, moja sława zapewne wynika ze starych zwyczajów, tak jak na przykład jeżdżenie pociągami z dawnych lat. Mój współpracownik od lat nakłania mnie do podróżowania trochę bardziej luksusowymi środkami transportu, delikatnie mówiąc - krzywi się lekko, strzepując kotki kurzu z siedzenia, po czym opada na nie z wyraźną ulgą - Cóż, nie jestem w formie jak kiedyś, może dam się namówić za jakiś czas. Ale jak na razie - wzrusza ramionami.
  - Dlaczego nam pan pomógł? - pyta podejrzliwie Aleks.
  - Wiecie, niewiele jest teraz ludzi, którym można ufać. Jednak ci godni zaufania z reguły wciąż przed czymś uciekają i wyglądają podobnie jak wy. Ci kunsztowni zazwyczaj wolą gardzić ludźmi, niż im pomagać. Mniejsza o mnie, spójrzcie na siebie. - kręci głową, oglądając moją twarz, po czym wyjmuje pudełko wielkości sporej poduszki z jednej z walizek i wręcza mi je. - Jeśli chcecie bez podejrzeń przebywać w mieście, gdzie każdy prezentuje się jak najlepiej, musicie doprowadzić się do porządku.
  We wnętrzu pudełka znajduję spore lusterko oraz całe mnóstwo drogich kosmetyków i akcesorium. Jon nakazuje mi doprowadzić włosy do ładu przy pomocy szczotki, gdy on nakłada mi makijaż. Warunki jadącego pociągu nie sprzyjają malowaniu, jednak po paru minutach moje zmęczone oczy odzyskują blask, cienie pod nimi znikają, a uroku dodają mi rumiane policzki niczym królewnie z książki dla dzieci. Z większej walizki otrzymuję długi, luźny sweter, szarą koszulkę i piękną, czarną, koronkową bieliznę. Podniszczoną koszulę Aleksa zastępuje nowa, na którą narzuca dżinsową kurtkę. Markowe, sportowe buty stanowią zwieńczenie stroju, jednak Jonowi bardziej chodziło o komfort w ucieczce.
  - Powinno być szykownie i praktycznie. - mruczy. Uśmiecha się z zadowoleniem, widząc nas przebranych. - Podoba mi się twoja fryzura - wskazuje moje włosy spięte w luźny kok. - Za jakieś trzy godziny będziemy na miejscu.
  Wraz z drogą pogoda znacznie się ochłodziła. Przez okno wdarł się przeszywający wiatr. Aleks szarpie się z nim od paru minut, jednak starość i rdza robią swoje. Okno ani drgnie. Pocieram dłonie. Zza drzew widać już pokazowe wieżowce. Delikatnie przesuwam ręką po brzuchu. Co zrobię, jeśli naprawdę jestem w ciąży? To oczywiste, że odebrałby mi je rząd. Nawet gdyby udało mi się przetrwać ciążę w ukryciu, nie mogę ciągle uciekać z małym dzieckiem. Nikt nie mógłby go zobaczyć, rodzenie dzieci jest surowo wzbronione, obecnie traktowane gorzej niż morderstwo.
  Gdy pociąg staje na ogromnym dworcu, macham na pożegnanie Jonowi i wraz z Aleksem zagłębiamy się w betonowe alejki. Po drodze chłopak znalazł gruby plik pieniędzy w kieszeni. Przystajemy w niewielkiej kafejce ze stolikami przed wejściem. Zajmuję miejsce i opieram podbródek na pięściach. Przychodzi nasz lunch, ale jestem w stanie tylko mieszać w sałatce widelcem i wpatrywać się w niebo. Ptaki. Wolne, nie odczuwają naszego nieszczęścia. Kiedy zrobi się nieprzyjemnie, po prostu osiedlą się gdzieś w Afryce. My nie mamy ratunku.
  - Lena?
  - Hm? - nagły głos Aleksa wyrwał mnie z przemyśleń.
  - Nie jesz.
  - Co? Ach, tak. Nie jestem głodna. - popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
  - Będziesz potrzebowała siły.
  - Na co? - wzdycham. - Nie wiem już, czy chcę uciekać, Aleks. - mówię, chociaż wiem, że nie mogę wrócić do domu, do dawnego życia. Uciekłam i nie ma już powrotu.
  - Lena - zabrzmiało to raczej jak błaganie. W końcu odwracam głowę i patrzę mu w oczy. - Martwisz się, że jesteś w ciąży?
  - Nie chodzi o to. - pocieram czoło. - Wciąż jesteśmy w klatce. Nieważne czy tutaj, czy w domu, albo parę miast dalej. Nie możemy uciec i nikt nie może nas uratować. My... Nie mamy nawet na nic wpływu. Może zaraz ktoś naciśnie przycisk i wysadzi nas wszystkich w powietrze, zanim zdążę dokończyć zdanie.
  - Posłuchaj - mówi stanowczo, żeby wykrzesać ze mnie resztki odwagi. - Coś wymyślimy. Na pewno da się coś zrobić. Ktoś nam pomoże. Wiem że uda mi się odsunąć ojca od władzy, dopóki mam ciebie.
    Upijam łyk whiskey, robiąc zmęczoną minę.
  - Miłość jest krucha. Nie chcę teraz zakochać się w tobie, żeby potem patrzeć jak umierasz i do końca życia myśleć, że może mogłam coś zrobić, albo że się nie pożegnałam. Przykro mi. Nie pokocham cię.
  - Miłość jest w stanie wytrwać więcej niż ci się wydaje.
  - Jesteś tu ze mną, bo potrzebowałam oparcia do ucieczki.
  Twarz Aleksa przybiera maskę, nie wiem czy cierpi. Miłość to luksus, którym można cieszyć się w cichym, spokojnym świecie. Nie ma już na to miejsca.
  - Rachunek - mówi lodowato Aleks, jak gdyby był kimś ważnym, jakbym ja była nikim, pionkiem w grze.
  - Szklankę whiskey.

niedziela, 4 maja 2014

Paradoks nienawiści 2

Aleks
  - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - pytam po raz kolejny.
  - A skąd weźmiemy potrzebne rzeczy? Nie przeżyjemy nawet dnia...
  - No dobrze - kończę temat. Nie mogę powstrzymać Leny przed włamaniem się do jej własnego domu.
  Gałązki krzaków boleśnie wbijają mi się w ramiona, jednak nie mogę ruszyć się z miejsca. Stąd dom jest bardzo dobrze widoczny, mimo że oświetla go tylko słabe światło latarni. Co najważniejsze, tu jesteśmy bezpieczni. Nie mogę jednak cieszyć się tym długo, w tej grze liczy się przede wszystkim czas. 
  - Z naszych obliczeń wynika, że co godzinę jeden strażnik zmienia się, idzie do kuchni lub do toalety, gdy drugi przejmuje wartę. - Lena mówi pośpiesznie. - Musimy przekraść się przez bramkę, gdy będą się zmieniać. To nasza jedyna szansa, musimy uciec jak najdalej, zanim zacznie się robić jasno. Wystarczy, że poczekasz na mnie dwadzieścia minut... To chyba wszystko.
  Lena niepewnie spogląda na mnie pięknymi oczami. Jeśli ją złapią, nigdy więcej się nie zobaczymy. Muszę dokonać szybkiej analizy prawdopodobnych zdarzeń. Według planu Leny wszystko powinno pójść szybko. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, złapią nas strażnicy, jej rodzina zostanie pozbawiona wszelkiej własności, zostaną uznani za potencjalnych wrogów władz państwowych, a sama Lena zostanie oddana do poprawczaka. Gdyby złapali mnie... Prawdopodobnie rodzice zapłaciliby sporą sumę pieniędzy by mnie odzyskać, a moje życie toczyłoby się dalej własnym torem. Bez Niej. Nie mogę oddychać z myślą, że zostawiam ją ze względu na własne bezpieczeństwo i dobrą opinię rodziny.
  - Mogę iść z tobą?
  Wyraźnie zaskoczona odwraca się na moment w moją stronę, ale wzrusza tylko ramionami i pozwala niewinnemu uśmiechowi wkraść się na twarz.
  - Na teraz - mówi.
  Wtedy spuszczam wzrok na tarczę drogiego zegara na nadgarstku. Gdy duża wskazówka wskazuje dwunastkę, wstrzymuję oddech. Już czas.
  Nic jednak się nie dzieje. Strażnik siedzi na krzesełku przez drzwiami wejściowymi. Lena kurczowo zaciska dłonie w pięści, obserwuje mężczyznę, nawet nie mruga. Strażnik ziewa. Wreszcie wstaje.
  - Teraz!
  Przebiegamy sprintem ciemną ulicę. Dostajemy się do bramki. Drugi strażnik już wychodzi na zewnątrz, ale wymienia zdanie z kolegą. To wystarczyło, abyśmy zniknęli w gęstwinie drzewek owocowych. Docieramy do wejścia piwnicy, przez które dostajemy się do wnętrza domu. Światła są pogaszone, niewiele udaje mi się zobaczyć, chociaż mieszkanie jest raczej skromne. Lena zamyka mnie w szafie na korytarzu i karze czekać. Zapach prania przypomina mi dawne lata dzieciństwa, kiedy jeszcze  nie mieliśmy w domu obsługi, a mama okrywała mnie wieczorami świeżą kołdrą i czytała bajki. Opieram się plecami o zimną ścianę. Zaczynam się martwić, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Lena jest dla mnie chodzącą zagadką. Pochodzi z całkiem innego świata. Jest piękna jak kobiety z elity, ale na wyjątkowy, naturalny sposób. Ma zupełnie inne zwyczaje, ale wcale tak bardzo się nie różnimy. Zaczęła ufać mi dopiero po jakimś czasie, a potem okazało się, że czuje to samo co ja. Samotność, tęsknota za bliskością drugiej osoby, strach przed wojną, która teraz wydaje się tak nieuchronna. To wszystko łączy nas i zbliża do siebie z każdą sekundą.
  Jakieś głosy dobiegają z zewnątrz. Szafa gwałtownie się otwiera, Lena rzuca plecak na ziemię, zatrzaskując drzwi. Potyka się i upada na mnie.
  - Piana tu idzie. Usłyszał mnie - szepcze drżącym głosem.
  Kroki są coraz bliżej. Lena patrzy na mnie ze strachem i łzami w oczach. Jest teraz tak blisko...
  - Chyba cię kocham - szepczę niemal niesłyszalnie, lecz ona jeszcze szerzej otwiera oczy i zastyga w bezruchu.
  Postać zatrzymuje się przed drzwiczkami szafy. Wplatam palce w splątane włosy i przyciskam usta do jej warg, tak bardzo delikatnych.
  - Pani się dusi! - krzyczy strażnik, który wcześniej siedział na podwórku.
  - Niech to szlag - klnie mężczyzna przed szafą i odchodzi. - Ciągle sprawiają jakieś problemy...
  Szybko podrywamy się, wybiegamy na korytarz do piwnicy. Potem widzę już tylko ciemne ulice i gałęzie drzew.

Lena
  - Ciekawe, gdzie już jesteśmy? - pytam.
  - A czy to ważne? - chłopak kopie kamyk, który uderza w tory z głuchym brzdękiem.
  Wzdycham. Odkąd wyruszyliśmy z domu, ciągle myślę o mojej mamie. Co tam się stało? Czy jest bezpieczna? Niestety nikt nie może udzielić mi odpowiedzi. Nie ma powrotów, czas nigdy nie zawraca.  Zostałam zdana na siebie i praktycznie obcego chłopaka. Syna polityka. Polityka, który skazał mojego brata na dożywotnie więzienie. Idziemy dalej w milczeniu, pozwalając ptakom, by ich śpiew wypełniał ogarniającą nas pustkę. 
  Kilka godzin później na horyzoncie oprócz mnóstwa drzew, strumyków i torów, pojawia się nowy obiekt. Dwupiętrowy, betonowy budynek. Atmosfera się ożywia, przyśpieszamy nieco kroku.
  - To chyba stara stacja - mówię.
  - Może nadal jest w użyciu - Aleks podchodzi do słupka z tabliczką. - Zobaczmy.
    Promienie słońca ukazują chłopaka w całej jego okazałości. Jasnoniebieskie oczy uważanie śledzą rozkład jazdy pociągów, brwi lekko się marszczą. Powiew wiatru w bursztynowych włosach sprawia, że mam ochotę podejść bliżej, dotknąć tak idealną osobę, co jest wszechstronnie zakazane. Nikogo nie ma, mogłabym przecież to zrobić. Nie ruszam się jednak. Wciąż cichy głos w głowie mówi mi, że to pułapka. Rodzice przez całe życie przestrzegali mnie przed takimi ludźmi jak on. Bogaci, wpływowi, niczego nie muszą się obawiać, mogą zrobić wszystko. Co, jeśli doniesie na mnie i zostanę wtrącona do celi tak samo jak Daniel?
  - Zdaje się, że jutro rano zatrzyma się tu pociąg - oznajmia Aleks. - Przy odrobinie szczęścia dostaniemy się do Chapterville bez większych problemów. Tam mieszka mój wujek, pomoże nam.
  - Powiedz mi coś o sobie - lekceważąco zmieniam temat. - Wiem o tobie tak niewiele.
  - Co chcesz wiedzieć? - wyraźnie niezadowolony marszczy brwi.
  - Dlaczego mam ci ufać? - stawiam na szczerość.
  Jego twarz przybiera matowy wyraz. Nie zdradzając swoich uczuć, odwraca się ode mnie na pięcie i zagłębia się w las za budynkiem. Zaciskam oczy. Rodzice mieli rację, nie powinnam była zabierać go ze sobą. Muszę od niego uciec. W nocy. Inaczej rano zgarną mnie mewy i pozbawią rodziny, wolności, wszystkiego co kocham.
  Aleks wraca z metalowym prętem. Nie odzywam się słowem, gdy majstruje przy zamku i drzwi się uchylają. Wchodzimy do środka. Na ziemi porozrzucane są śmieci, a pod ścianą stoi kilka mebli. W szafie odszukuję dżinsowe spodnie i bluzkę, które nadają się jeszcze do założenia. Aleks również coś znajduje. Karzę mu się odwrócić. Kiedy znów go widzę, serce mi przyśpiesza. Przyduża koszula, rozpięta przy szyi, kuszący wzrok. Skrępowany moim spojrzeniem, oblizuje suche wargi.
  - Jesteś głodna?
  Kiwam głową. Aleks znajduje posłanie złożone z dziurawej kołdry i dwóch koców. Nie jest specjalnie wygodnie, ale lepsze to, niż nic. Zmuszam się, by usiąść obok. W milczeniu podgryzam zbożowe ciastko, gdy on zaczyna.
  - Kiedy zapytałaś mnie, czy możesz mi ufać, miałaś na myśli moją rodzinę. Wiem co o mnie myślisz. Zadufany w sobie gówniarz z władzą w rękach. Ale to niezupełnie tak wygląda - spuszcza głowę i zagryza usta w zamyśleniu. Po chwili kontynuuje - Nie podobają mi się metody mojego ojca. To wszystko doprowadzi do wojny. Najgorsze jest to, że on doskonale o tym wie, ale nie robi nic w kierunku, by załagodzić sytuację w kraju. Właściwie to wiem niewiele. Czasami podsłucham rozmowę rodziców w środku nocy o strajkach, niezadowolonych obywatelach. Ograniczenia są coraz szersze, wymagania rosną. Coraz więcej osób jest karanych. Sama wiesz - spogląda na mnie. - Słyszałem coś o pewnym projekcie. Nie wiem na czym on polega, ani kiedy ma zostać wcielony. Ma on "zmienić wszystko". Ojciec kiedyś powiedział: "Odkąd wprowadzimy go do miast, a potem do każdej miejscowości, życie stanie się łatwiejsze. Ludzie nie będą mogli już się buntować, a w kraju znów nastanie spokój." Mama mu nie dowierzała, ale myślę, że nie można tego lekceważyć... Nie wiem, jak to wpłynie na przyszłość, ale mam złe przeczucia. Zastanawiasz się, kim ja jestem? Odkąd mieszkam w apartamentowcu ważnych osobistości, ludzie ze mnie szydzą. W szkole jestem znienawidzony przez wszystkich, chociaż nic złego nie zrobiłem. Ciągle obrywam za ojca. Tęsknię za czasami, kiedy we troje jedliśmy wspólne obiady i w wakacje jeździliśmy na wycieczki. Najbardziej lubiłem góry. Wtedy krzyczałem, że jestem najsilniejszy, ale po pół godzinie i tak tata musiał mnie nieść. Ale najlepiej było w drodze powrotnej. Mogłem zbiegać ze szczytu, biegłem wraz z wiatrem i czułem, że znaczę coś więcej. Później wszystko się zmieniło. Cały swój czas spędzałem w domu lub w szkole. Całkiem sam.
  - Może źle cię oceniłam - wzdycham. - Twój tata odpowiada za skazanie mojego brata.
  - Mówiłaś, że jesteś tylko ty i rodzice? - Aleks drapie się po głowie. - Przepraszam, za dużo ostatnio się stało.
  - To prawda, jesteśmy tylko my. Mój brat w tym roku kończy dwadzieścia cztery lata. Nie zobaczę go więcej, bo dostał dożywocie.
  - Co się stało?
  - Wypowiedział na głos swoją opinię. Skrytykował rząd. To było ostrzeżenie, rodzice musieli zapłacić sporą grzywnę. To był ciężki czas dla nas wszystkich. Danny dostał surową reprymendę od taty, mama codziennie płakała. Baliśmy się o niego, bo - łzy cisną mi się do oczu na te wspomnienia, ale ignoruję ból i kontynuuję - bo on oznajmił nam, że nigdy nie przestanie. Że jeśli ktoś nie zareaguje na działania rządu, to źle się skończy, i że nie ma zamiaru siedzieć i czekać, aż zostanie skontrolowany, a jego życiorys spisany na papier wśród milionów innych danych. Kilka tygodni później zorganizował i poprowadził strajk, w którym mnóstwo ludzi zostało ukaranych. Strażnicy tym razem nie potraktowali Daniela ulgowo.
  - Przykro mi. - głos Aleksa wyraża przerażenie mieszane z bólem. Taka informacja musi być dla niego straszna, skoro wie o polityce tak niewiele.
  Chowam twarz w dłonie. Nie wiem w którym momencie udało mi się przysnąć, ale kiedy ponownie otwieram oczy, niebo jest już ciemnoniebieskie. Leżę opatulona kocem, czuję lekki oddech obok.
  - Aleks? Śpisz?
  - Nie - szepcze. - Myślę.
  Przekładam się na lewy bok, żeby móc na niego spojrzeć. Przez chwilę czekam, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. A potem dostrzegam, że on również na mnie patrzy. I jest bez koszulki.
  - O czym? - odważam się spytać.
  Aleks obserwuje mnie przez chwile, powoli podnosi rękę. Opuszkiem palców dotyka mojego policzka.
  - O tobie. - wyznaje cicho. - Znalazłaś się na mojej drodze tak nagle... Czy to przeznaczenie?
  - Nie wiem.
  Wstrzymuję oddech, gdy dłoń przesuwa się na szyję, na dekolt.
  - Co dalej? - głos mi drży. - Będą nas szukać...
  - A czy to ważne? - to chyba jego ulubione powiedzenie. - Mam ciebie.
  - Boję się.
  - Ja też.
  Silna, a zarazem tak delikatna dłoń głaszcze mi ramię. Pozwalam zdjąć sobie koszulę, a wtedy dłoń spoczywa na moich plecach. Jego usta odnajdują moje. Tym razem całuje mnie inaczej, dłużej, bardziej czule. Cała oddaję się uczuciu, które rozpala mnie od środka. Mam wrażenie, że serce połamie żebra i że będzie trzeba mnie składać. Wszystko jest takie trudne, a w tym momencie życie zwalnia. Aleks. Tylko on się liczy.








poniedziałek, 13 stycznia 2014

Paradoks nienawiści

Lena
  Niezauważona staję w progu salonu. W telewizji bez przerwy nadają coraz to nowsze zamieszki. To minie - zwykłam mówić. Tata uparcie wpatruje się w ekran, dzwoni gdzieś, próbuje się czegoś dowiedzieć. Mama z grozą w oczach wpatruje się w ekran. Tak mija ostatnio czas. Wszyscy tylko o tym mówią. Dlaczego? Jest tyle ważnych tematów. Wybór nowej szkoły, na przykład. Ponieważ skończyłam już szkołę przygotowawczą i za niecały miesiąc przystąpię do szkoły właściwej, która zadecyduje o moim dalszym życiu. Nie mam pojęcia, którą wybiorę. Wymykam się więc po cichu z domu na osłonecznione podwórko. Idę chodnikiem i skręcam na trawę, dalej już podążam torami - znanym mi od dziecka skrótem. Kiedyś chodziłam tędy na tajne spotkania koleżeńskie. Niewiele się zmieniło. Docieram do zatoki. Z obu stron otoczona jest lasem i tylko dziewczyna o jasnych włosach leży na piasku. Jej stopy dotykają wody.
  - Dzień dobry - rzucam i siadam obok. 
  Dziewczyna zdejmuje rękę z twarzy, odsłaniając oczy. Spogląda na mnie jakby od niechcenia.
  - Myślałam, że już nie przyjdziesz - uśmiecha się pogodnie. 
  - Jak miałabym nie przyjść? Piękna pogoda i tak dalej - wyciągam paczkę papierosów i częstuję koleżankę. 
  - Wiesz, te kłopoty w miastach...
  - Nieważne - kończę temat szybko. - To przejściowe.
  Podpalam papierosa, kładę się obok na piasku. Jej ręka odnajduje moją. Zawsze dodajemy tym sobie otuchy. To niema obietnica, że wszystko jest OK. Niebo jest jasnoniebieskie, tylko nieliczne chmurki przecinają je od czasu do czasu. Szary dym przesłania mi widok na parę chwil. 
  - Pamiętasz, jak kiedyś przychodziłyśmy tutaj, żeby popływać? To było całe nasze życie! Ciągle trzeba było błagać rodziców. - przerywa ciszę.
  W ten sposób mijają nam ostatnie lata. Kiedyś ja i Meg przychodziłyśmy tutaj, bawiłyśmy się w chowanego, w berka, tańczyłyśmy, udawałyśmy syrenki. To miejsce to jedyne, czego potrzebowałyśmy do szczęścia. Nadal przynosi ulgę, choć trochę inaczej.
  - Jasne. A co, miałaś zamiar zapomnieć? - śmieję się. 
  Wyrzucam niedopałek i ciągnę przyjaciółkę za rękę. Zszokowana podrywa się za mną i nawet nie zdążyła zareagować, gdy wciągam ją do wody. 
   - Zimna! - krzyczy przerażona.
  - Dobrze ci zrobi! - odkrzykuję i oblewam ją całą.
  - Akurat! - nasyła na mnie kolejną falę, więc uciekam głębiej. Ciężkie ubrania mnie spowalniają i ciągną w dół, najchętniej bym je zrzuciła. Mimo to czuję się wolna. Mokre włosy opadają mi na ramiona i przed oczami mam już tylko horyzont. Meg ciągle próbuje mnie dogonić, a ja nie mam zamiaru dać się złapać. Dopływam do zalesionego brzegu, podciągam się, trzymając za pień drzewa. Biegnę między drzewami, słyszę, że ona również już się wynurzyła i wciąż mnie goni. Słyszę również muzykę. Staję.
  - Mam cię! - drze się i skacze na mnie.
  - Co to?
  - Co?
  - Nie słyszysz?
  Muzyka wciąż gra.
  - Telefon! - krzyczy.
  Sprintem wracamy na plażę. Mokrą ręką wyciągam telefon z kurtki. Chcę już krzyknąć "o co chodzi?!", jednak silny głos taty mnie ucisza.
  - Gdzie ty się podziewasz?! Wracaj natychmiast do domu!
  - O co chodzi? Jestem z Meg...
  - Wracaj!
 Idę do domu i od razu zauważam, że wciąż to samo. Zaniepokojeni rodzice nawet nie zwracają uwagi na moje przemoczone ubrania. Te całe telewizyjne wiadomości mózg im wessały!
  - Co... - zaczynam, ale mama jest szybsza.
  - Wybuchł pierwszy bunt - jest roztrzęsiona, resztę zagłuszają pojedyncze strzały.

Aleks
  Z ulgą powitałem wakacje. Nie sądziłem, że przeprowadzka i nowa szkoła mogą być tak trudne. Ludzie mnie tu nienawidzą. Wytykają palcami, wyrzucają przezwiska. Nie rozumiem dlaczego, ale teraz to nie jest mój największy problem. Ojciec jako polityk uświadomił mi i mamie, w jakiej kiepskiej sytuacji jesteśmy. Do czego mogą dojść działania ludzi, protestanckie działania. I co grozi nam ze strony innych części kraju. Ameryka stała się zbyt potężna. Nadchodzi rewolucja. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Tak czy inaczej, są wakacje. Może to szansa dla mnie. Miną dwa miesiące i idę do kolejnej szkoły. Muszę postarać się, żeby nie cierpieć tak bardzo. Chyba mogę... Prawda?
  Rodzice zabronili mi wychodzić z domu, jednakże z pewnością wiedzieli, że i tak to zrobię. Nie mogę znieść tego wielkiego apartamentu. Za czysto. Za pusto. Za obco. Za cicho. Ojciec wyszedł do pracy, mama na zakupy. Kiedy mógłbym mieć lepszą okazję, by się stąd wyrwać? Być może już nigdy. Może już żaden człowiek nie będzie oglądał słońca. Może niedługo...
  Drzwi zostawiam otwarte nie zważając, ile drogich rzeczy ktoś mógłby stamtąd wynieść. Szczerze, nie dbam o to. Nie obchodzi mnie ten dom. I tak właściwie nie należy do mnie. Myślę, że już za jakiś czas zostanie on zrównany z ziemią. Tylko najmocniejsze, ceglane budynki jednopiętrowe z piwnicami przetrwają. Przynajmniej tak było ostatnio. Tak mówił pradziadek. Podobno, bo zanim umarł. Zjeżdżam windą na dół i kieruję się na autobus. Odjadę daleko, na skraj miasta - postanawiam. Tam jest bezpiecznie... Nie kręci się policja.
  Nie mogę oderwać wzroku od lasu, który otacza ten teren. Tak dawno nie byłem na zewnątrz, poza centrum miasta. Tutaj nawet niebo jest inne. Niebieskie. Nie szare. Wolno schodzę z autobusu na asfalt. Siadam i siedzę tak nie wiem jak długo. Poza zadaszoną ławką, zwaną przystankiem autobusowym, asfaltowych dróg, pięknych, drogich domów, tanich, starych budynków, właściwie otacza mnie przyroda. Trawa. Szum wody gdzieś daleko. Są również szydercze śmiechy. Za plecami słyszę "pedał". Przywykłem, chociaż wciąż sprawia mi przykrość. Przecież nie mam nic wspólnego żadnym innym mężczyzną. Dwóch chłopaków w dresach ucieka. Po prawej ktoś niesie dziewczynę. Jej ramię bezwładnie opada, jest nieprzytomna. Kładzie ją na ziemi. Parę metrów od niej zbiera się grupka policjantów. Dyskutują coś podniesionymi głosami. Również paru innych ludzi. Pokazują paczki po tabletkach panom w mundurach. Nikt jednak nie zajmuje się leżącej na chodniku dziewczyną. Od dawna nikt nie dba o dobro drugiego człowieka. W tym świecie istnieją jedynie kary.
  Podchodzę więc do Niej. Wygląda pięknie. Długie, ciemne włosy opadają jej na ramiona. Usta ma blade, niemal sine, jednak dostrzegam, że jej klatka piersiowa lekko się unosi. "Kim jesteś?" pytam, kierując myśli do dziewczyny o śniegowej cerze. "Co ci się stało?".
  Nerwowo ściskam dłonie w pięści, gdy Ona otwiera oczy. Odchyla głowę do tyłu, patrzy na policjantów. Potem ciemne oczy kierują się ku mnie. 
  - Zabierz mnie stąd - szepcze zachrypnięta.
  Prawie jej nie usłyszałem. A jednak. Podchodzę i schylam się, jakby ktoś nacisnął pilot. Łapię ją pod kolanami i pod szyją, kładę rękę na plecach. Ostrożnie przyciskam, jakby mogła się rozpaść i biegnę w druga stronę. Jestem jeszcze na widoku. Szybciej. Co powie ojciec? Szybciej. Ktoś z tyłu coś krzyczy, ale jestem już między drzewami. 
  Dużo dalej kładę Nieznajomą na ziemi. Kiedyś rodzice za karę zapisali mnie na harcerstwo. Wprawdzie byłem tam niedługo, ale dobrze wiem co robić. Zbieram gałęzie i czuję na sobie Jej wzrok. Dopiero gdy stos jest pokaźny zastanawiam się, jak się rozpalało ogień. pocierało się szybko patykiem o kamień? Wszystko na marne. Co robić?
  - Mam zapalniczkę - Piękna Istota siedzi pod drzewem, wyjmuje z kurtki paczkę drogich papierosów. 
  Podpala jednego i rzuca mi. Zapalam drobniejsze gałązki i jednego papierosa z paczki. Dym wypływa mi z ust niczym strumyk wody zza drzew. Niebo jest już ciemne. Mama na pewno próbuje po raz dwudziesty się do mnie dodzwonić. Bezskutecznie. Oczywiście wiem, że gdybym zabrał telefon, rodzice mogliby mnie bez trudu wyśledzić. A ja chcę tylko wolności. Od przyszłego roku mają wszczepiać nam czipy pod skórę. Nie zdążą, myślę z uśmieszkiem.
  - Co tam się stało? - pytam.
  Ale ona się nie porusza.
  Nie porusza się również za dziesięć minut.
  Ani za godzinę.
  Zdejmuję kurtkę, zwijam ją, kładę sobie pod głowę i patrzę na gwiazdy. Z miasta ich nie widać. Jak długo wytrzymam bez jedzenia? Niedługo, to oczywiste, będę musiał wrócić. Niechętnie poddaję się tej myśli. Teraz rodzice uziemią mnie na stałe. Szelest. Śnię? Podchodzi do mnie i siada obok. Patrzę na nią pytająco.
  - Zimno - tłumaczy się.
  - Wiem. Chcesz Kurtkę?
  - Przepraszam. Nie powinnam być taka zimna... Teraz nie można ufać nikomu. Ale ty mnie uratowałeś. Pewnie byłabym już w psychiatryku. Przepraszam. - podchodzi i siada obok mnie, prawie się dotykamy.
  Wytrzepuję ziemię z kurtki. Bierze ją ode mnie i wkłada. Nawet słodko w niej wygląda. Pewnie sięga jej do kolan, chociaż trudno stwierdzić, gdy siedzi.
  - Dziękuję - mówi. - Dziękuję że jestem tu z tobą. Że nie zgarnęły mnie Piany.
  - Co?
  - Piany to ci policjanci w niebieskich mundurach. Ty jesteś z miasta... Więc nic nie wiesz... - obserwuje mnie uważnie, jakby oceniała, czy może mi zaufać. - Mówimy tak na nich, bo wpieniają niewinnych ludzi. I wydają tym policjantom z dużych miast. Pewnie czasami ich widujesz? Oni mają czarne mundury.
  - Jasne. Bez przerwy kręcą się po ulicach, w parkach. Wszędzie ich pełno.
  - To Mewy - kiwa głową. - Są usytuowani wyżej od Pian. Lotem ptaka przekazują Strażnikom najważniejsze informacje. Decydują o tym, kogo ukarać, kogo wsadzić do więzienia, kogo do psychiatryka. Kogo pozbawić domu. Strażnicy to inna bajka. Oni decydują o wszystkim. To oni zadecydowali, że będziesz żył.
  - Tak. To przez nich zaczęły się strajki... Potem wybuchł bunt. Rozstrzelali setki ludzi.
  - Mam na imię Lena.
  Lena.
  - Aleks - uśmiecham się. - Ale pewnie jutro wrócimy do swoich domów i nigdy więcej się nie zobaczymy. Szkoda, bo... Wydaje mi się, że jesteś inna. Wyjątkowa. Jesteś pierwszą osobą, która rozmawia ze mną tak szczerze.
  - Ja nie mogę wrócić. - patrzy w ogień.
  - Jak to nie możesz wrócić? Co chcesz...
  - Widziałeś, co się wydarzyło. Piany już raz przyłapały mnie, że byłam poza domem. Tata stracił pracę. Jest coraz gorzej, nie umiem chyba już żyć. Chciałam umrzeć, wiesz? Dlatego mnie przywlekli na ten przystanek. Żeby wywieźć mnie i zamknąć w szpitalu. Muszę stąd uciec. Inaczej mnie znajdą.
  Teraz ja patrzę w ogień. Wrócić do domu. Do codzienności. Kłótni z rodziną. Samotnych posiłków. Słuchania muzyki dzień w dzień? Telewizję i internet wkrótce odetną. Będę całkiem sam.
  - Pójdę z tobą.


środa, 23 października 2013

Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości

Cameron
  Stoję tak w deszczu, gdy ludzie przechodzą obok. Nawet nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Po policzku spływa mi niewidoczna, gorzka łza. Zastanawiam się, czy nie byłoby rozsądniej inaczej potoczyć wydarzenia sprzed chwili. Mogłem powiedzieć "żałuję że cię poznałem", lub "nie byłaś warta naszych wspólnych chwil", czy coś w tym rodzaju, kiedy śmiejąc się oznajmiła, że to koniec. Albo chociaż poradzić, by się jebała. Ale nie. Musiałem odstawić świetną teatralną scenkę. Łamiącym się głosem zapytałem "dlaczego?". Nawet nie uzyskałem odpowiedzi. Z impetem rzuciłem telefonem o ścianę starej kamienicy. Prawdopodobnie nawet, gdyby nie zmókł do suchej nitki, nie byłoby już z niego pożytku. Tak czy inaczej, naprawdę myślałem, że ta dziewczyna była coś warta. To już chyba czwarta w tym semestrze. Ilekroć myślę, że kogoś naprawdę kocham, ona mnie zostawia. Nie rozumiem dlaczego. Mnóstwo kobiet tylko czeka, by się ze mną umówić. Może to kwestia fryzury, albo markowych ciuchów - na pewno nie charakteru. Wtedy może bym coś znaczył. Kolejna, która psuje mi reputację. Co powiedzą chłopaki? Miałem iść z nią na ognisko w przyszłą sobotę.

Alex
  Wrzucam swetry i bieliznę w plecak. Biorę głęboki oddech. Nie mogę się rozpłakać, inaczej wymięknę. Pójdę wypłakać się w poduszkę i po wielkiej ucieczce zostanie jedynie mętne marzenie. A na to nie mogę sobie pozwolić, po tym jak kolejny raz ojciec przyszedł zdrowo upity, bił mnie, a mama odeszła. Teraz nie mam już nikogo, nie zostanę więc w tym syfie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nikt mnie nigdy nie kochał. Żadna z moich byłych nie darzyła mnie prawdziwym uczuciem. Może to we mnie problem. Może to ja nie umiem kochać. Pakuję tyle jedzenia, ile się da, chociaż wcale go nie potrzebuję. Nie potrzebuję nikogo ani niczego. Zabieram manatki i wychodzę na dworzec. Mimo starań, nie potrafię oprzeć się, by ostatni raz obejrzeć się na stary blok, w którym przeżyłem całe moje życie. Zaciskam oczy i uciekam. Biegnę tak długo, aż brakuje mi tchu. Parę minut później jestem już w pociągu. W kabinie WC podgrzewam zawiniątko na folii, mieszam z wodą i wlewam do strzykawki. Wchodzę do przedziału z błogim uśmiechem. Siadam wygodnie na kanapie, naprzeciw pani w średnim wieku. Wkładam słuchawki podarowane od kolegi ze szkoły i oddalam wszystkie myśli. Nie wiadomo kiedy, moja głowa opada na ramię i odpływam.

Cameron
  Idę przed siebie. Rozchlapuję kałuże nowymi Nike'ami. Trudno. Z przemoczonej grzywki woda napływa mi do oczu strumieniami. Przecieram je, ale wciąż nie wiem, gdzie się znajduję. Nagle wpadam na kogoś.
  - Przepraszam - mamroczę.
  Ktoś łapie mnie za ramiona i ciągnie pod niewielkie zadaszenie. Stoisko z pamiątkami. Widzę dziewczynę o kasztanowych włosach. Uśmiecha się do mnie ciepło.
  - O, cześć - mówię.
  - Cześć - uśmiecha się promiennie. - Niesamowite. Wyglądasz świetnie nawet, gdy zmokłeś jak pies - śmieje się. 
  - Czy my się znamy? - pytam zakłopotany.
  - Chodzimy do tej samej szkoły. Jestem w drugiej klasie, może mnie nie kojarzysz.
  - Ach tak? Faktycznie, jakoś nie bardzo znam się na młodszych rocznikach.
  - Za to wszyscy znają ciebie. - stwierdza. 
  Przytakuję niepewnie. O co jej chodzi?
  - Na straganach są prześliczne łańcuszki. Zwłaszcza krzyżyki. - zmienia temat. 
  Na dość obfitym dekolcie spoczywa czerwona połówka serca. Takie same wiszą razem z innymi rupieciami. 
  - Dlaczego pół? - pytam zdezorientowany i lekko zażenowany. Sądzę, że powinienem wiedzieć o tak banalnych sprawach. Lecz jej to nie przeszkadza.
  - Kupujemy obie połówki. Jedną dajemy bliskiej osobie. To ponoć podtrzymuje łączącą nas więź - objaśnia.
  - Kto ma drugą?
  - Mój chłopak. - kołysze się w prawo i lewo.
  - Więc nie próbujesz mnie poderwać - wnioskuję.
  Wybucha melodyjnym śmiechem. 
  - Chyba przestało padać - zauważa i odchodzi.
  Patrzę na nią, gdy oddala się w stronę jednej z uliczek. Włosy cudownie powiewają na wietrze razem z kurtką w kolorze khaki. Jeśli ona nie jest piękna, to czym jest piękno?
  Odwracam się w stronę znużonego starca. Dotykam opuszkami palców błyszczących ozdób. Biorę srebrną połówkę serca, wyciągam z kieszeni piątaka i podaję mężczyźnie. Nigdy nie znajdę prawdziwej miłości, myślę. Czas wracać. Podmuch wiatru podrywa zmiętą ulotkę po pustym placu. Ruszam w stronę centrum.

Alex
  Dostrzegam dzielnicowego. Zwalniam kroku, niemal się zatrzymując. Mimo to przechodzę obok chwiejnym krokiem i powstrzymuję śmiech. Życie jest piękne, światło jest piękne, falujący policjant jest piękny, wszystko jest wspaniałe! On zaś patrzy na mnie jak na świra i wsiada do pociągu. Jestem nieopodal sporego miasta, właściwie na pustkowiu. Jeden zniszczony budynek spełnia rolę dworca. Idę wzdłuż torów. Skręcam w prawo do lasu. Znajomi z kolonii już powinni tam być. Idę po wskazówkach wyrytych na drzewach i trafiam do niewielkiego obozu. Parę materaców na trawie, rozbity namiot, miejsce na ognisko, garnki i inne rupiecie. Szukam wolnego materaca, ale na każdym leżą jakieś ubrania i drobiazgi. Zaglądam do namiotu. materac. Koce. Jakieś materiały. Wszystko schludnie ułożone. A więc znajomi załatwili mi cały namiot dla siebie. Nie sądziłem, że dostanę tak miłe przywitanie. Nawet prawie się nie znamy. Rzucam się na posłanie i pozwalam sobie na drzemkę.
  Budzę się w ciemności. Ze szczeliny w rozpięciu namiotu dostrzegam słabe światło. Wychylam się i słyszę okrzyki radości. Chłopaki rzucają się na mnie, w blasku ogniska majaczą nawet postaci dwóch dziewczyn. Nie mam pamięci do imion, więc zwracam się do nich bezosobowo. Śmieję się razem z nimi, gdy zapalam papierosa. Wypuszczam z dymem wszystkie myśli, liczy się tylko tu i teraz. Gość włącza głośno muzykę, ktoś inny otwiera piwo. Stoję w cieniu i odznaczam się tylko czerwonym, żarzącym się punkcikiem. Dziewczyna o ciemnych włosach średniej długości przysuwa się i opiera głowę o moje ramię. Nie odpycham jej.
  - Skąd przybyłeś? - szepcze cichutko do ucha, aż przechodzi mnie dreszcz.
  - Mieszkałem w niewielkim mieście na południe stąd. Dość daleko. A ty skąd jesteś?
  - Ja jestem stąd - odsuwa się o krok, rozkłada ręce i w teatralnym geście obraca się wokół własnej osi. - Tutaj każdy skądś przychodzi i odchodzi. - mówi przerażającym tonem. - Pojawia się i znika. Bum - wybucha zdrowym śmiechem na widok mojej poważnej miny.
  - Dużo osób tu mieszka...żyje? - waham się, trochę dziwne to wszystko.
  - Pięć, dziesięć, trzydzieści, sześćdziesiąt - opiera ręce na biodrach. - Trudno powiedzieć. Dziś jest nas mniej, jutro więcej. Wczoraj było nas czterech, dziś jest dziewięciu. Tutaj nie ma zasad. Każdy żyje jak chce.
  Wyrzucam niedopałek, patrzę jak dogasa na ziemi. Robi się zimno. Księżyc wisi wysoko nad nami, jest prawie okrągły. Dziewczyna podchodzi bliżej, ustami dotyka mojej szyi.
  - Co tu robisz? Jesteś taki bezbronny. Blond włosy, niebieskie oczy. Co taki miły chłopiec robi w takim miejscu jak to? W środku lasu? Taki słodki... - mruczy.
  Wplatam palce w jej włosy i wdycham zapach świeżej trawy, liści. Jest taki żywy, naturalny. Przesuwa dłoń z brody wzdłuż szyi i pod sweter. Pcha mnie do tyłu, aż wpadam do namiotu. Leżę na materacu, parę centymetrów od poduszki. Kładzie się na mnie.
  - Jestem Fox. - przestawia się.
  - Fox? Jak lis? - pytam.
  - Tak. Mogą mówić ci po imieniu, jeśli chcesz. Ale jeśli zostaniesz, prędzej czy później twoje imię przestanie mieć znaczenie. Otrzymasz odpowiedni pseudonim i to będzie twoje prawdziwe imię. - uśmiecha się.
  Lisy to sprytne stworzenia. Wyglądają na małe, słodkie i niewinne. Lecz mordują mniejszych od nich. Żyją na własną korzyść. Przesuwam się na poduszkę. Delikatnie przekładam ją na bok i głaszczę plecy. Szarpnięciem rozkładam koc, nakrywam nas. Opieram czoło o jej głowę i zamykam oczy.

Cameron
  Wyjmuję klucze i otwieram drzwi. Pogaszone światła, nie ma nikogo. Podnoszę iPhone'a z lady. 
  - Kiedy wrócisz? - pytam ojca.
  - Wiesz, że pracuję. Nie czekaj na mnie. - mówi i się rozłącza.
  - Taaa  - gadam sam do siebie.
  Idę do lodówki, wypijam całe piwo na raz. Przytrzymuję się szafki. 
  - Jebane życie - krzyczę, a głos odbija się echem.
  Sam, sam, sam, dudni mi w uszach. Kiedy potrzebuję, nikogo, kurwa, nie ma...
  Stos książek leży na biurku. Kartki prac domowych, scenariusz na sztukę, szkice, podręczniki. Spoglądam na szklaną szybę, która zastępuje zewnętrzną ścianę. Światła i samochody, uliczny gwar. Nie sprzątam sterty ubrań na podłodze. Zdejmuję mokrą koszulkę i spodnie, kładę się i zasypiam. Tak mija mi życie.
  W sobotni ranek wciąż nie mam przyjaciółki na ognisko. Wybieram się więc z kumplami. Kupujemy mnóstwo alkoholu: wino, piwo, wódka; paczki papierosów, chipsy. To spore wydarzenie. Wszyscy kochają ogniska. Spalamy część zioła, ale tak, by się nie ujarać za mocno, tylko poprawić humor. Następnie wyjeżdżamy parę kilometrów za miasto, do lasu. Na drzewach porozwieszane są lampki choinkowe, by wszyscy mogli trafić. Chociaż już na samym początku drogi słychać muzykę i wrzaski. Zaparkowane samochody, rowery, skutery, chociaż i tak pewnie większość przyszła pieszo. Parę kroków przed polem namiotów i morzem ludzi, ponad drzewami widać mnóstwo dymu. Koleś po mojej lewej wybiega na przód i krzyczy "mamy ziołooo", rozbrzmiewają jeszcze silniejsze okrzyki radości. Podążam za nim. Widok zatrzymuje mnie przez chwilę w miejscu. Ognisko jest niewiarygodnie ogromne. I wysokie. Sięga prawie do czubków większych drzew. Ciągną mnie jego stronę i siadam wśród tłumu ludzi. Przybijam butelką piwa o inną butelkę, śmieję się jak wszyscy. Wyjątkowe zdarzenie. Odpływamy w muzyce i rozmowach i tak mija pół godziny. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Odchodzę w pobliżu jakiegoś namiotu. Potykam się, ale ktoś łapie mnie za ramię.
  - Łooł, uważaj - mówi chłopak mojego wzrostu.
  - Dzięki. Jestem Cameron, do usług. A teraz nie wiesz, gdzie mogę posiedzieć chwilę w spokoju?
  - To zależy, co nazywasz spokojem. Możesz wejść do mojego namiotu, tam jest trochę ciszej - wskazuje ruchem głowy na oświetlony od środka, średni namiot.
  Nie przejmuję się, że nie wypada, za bardzo kręci mi się w głowie, rzucam się na posłanie. Zamykam na moment oczy. Nagle podrywam się z ziemi, lodowata woda ścieka mi z twarzy. Stoi nade mną ten sam nijaki chłopak.
  - Brałeś coś?
  - Kurwa... Musiałem przedawkować... Co się stąło?
  - Nie mogłem cię obudzić. Wyniosłem cię na zewnątrz, żebyś pooddychał. Ale nadal się nie budziłeś, więc użyłem nieco drastyczniejszych środków - spogląda na wiadro. - Wstawaj. - ciągnie mnie za rękę.
  Nadal jest mi słabo i jestem kompletnie przemoczony, ale nie sprawiam pozorów. Podążam za nieznajomym z powrotem do namiotu. Wkładam jego koszulkę i dostaję stos kanapek. Kończę je szybko i zastanawiam się, co robić, gdy ten leży pod kocem.
  - Na co czekasz, kładź się. - mówi.
  Więc kładę się. Leżę obok niego, zamykam oczy. Nawet mnie nie zna. Nie wie kim jestem, mógłbym być najgorszym ćpunem, złodziejem, nawet mordercą. Nie oczekuje wyjaśnień. Zajął się mną jak bliską osobą. Intrygujące.
  - Mam na imię Alex, gdybyś chciał wiedzieć.
  Ładnie, myślę.

Alex
  Zastanawiam się, czy Cameron nie musi wracać do domu. Ale sprawia wrażenie, że nawet go to nie obchodzi. Spędziliśmy ostatnie dwa dni na rozmowach i dowiedziałem się, że jego mama mieszka i zarabia za granicą, a ojciec jest tak pochłonięty pracą, że nie ma choć chwili dla syna. Jedynie spełnia rolę sponsora. Ja osobiście chciałbym mieć takie życie. Dużo pieniędzy. Rodzice są zajęci, ale co prawda, są. Przynajmniej żyją i zarabiają, żeby mieć z czego żyć. Wprawdzie wolność, jednakże zupełnie inna od mojej. Z tego co zrozumiałem, Cameron traktuje to jak własne więzienie. Bądź co bądź, nikomu nie dogodzisz.
  Powoli zaczynam rozumieć życie w lesie. Fox nauczyła mnie, jak zagospodarować dobra materialne. Jeden gość pracuje w hurtowni i przywozi nam mięso, ryż i inne jedzenie. Oczywiście zawsze można jechać do miasta, wyżebrać parę groszy i kupić mydło czy żarcie. Jest ciężko. I jednocześnie wspaniale. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Siedzimy wokół błyskającego ogniska, czerpiemy jego ciepło, słyszymy świerszcze i szeleszczenie trawy, widzimy setki fantastycznych gwiazd nad nami. Stajemy się jednością.
  Siedzę zwinięty, myślę o moim życiu. Nigdy w domu nie było nikogo. Jak pies biegłem do drzwi, gdy słyszałem wyjmowane klucze przez pana. Nie było co jeść, ojciec bił żonę. Wiecznie pijany, kroczył krzywo po ulicach. Inne dzieci wytykały nas palcami. Później nauczyłem się znikać w narkotykach. Nic nie mogło trwać wiecznie. Kiedy mama nas zostawiła, uciekłem z domu. Teraz żyję wśród drzew i zwierząt, jak w innym świecie, jak w książce fantastycznej, podręczniku historii średniowiecza. Byłem parę razy w mieście, nauczyłem się motać pieniądze i inne potrzebne rzeczy. Tak, my również się kąpiemy, golimy zarost i czeszemy włosy. Bez niektórych istniejących rzeczy ciężko żyć. Mam wciąż trochę pieniędzy z domu, wydałem tylko parę drobnych. Żyję wolny, ale bez bliskich. Czy jestem szczęśliwy? Zostawiam to ocenie każdemu, kto to przeczyta.

Cameron
  Alex usiadł bliżej mnie. Ogień ogrzewa mi zmarznięte ciało. Noce bywają zimne. Jaki życiorys mógł mieć ten skromny chłopak? Patrzę na niego i dostrzegam pobłyskującą w świetle ognia połówkę serca. To dlatego był smutny, myślę. Problemy z dziewczyną.
  - Miłość jest trudna. - szepczę mu nad uchem tak cicho, by nikt inny nie mógł tego usłyszeć.
  Ten podniósł wzrok i zatopił spojrzenie w moich brązowych oczach. Jego, jasnoniebieskie, i tak blade, stały się jeszcze jaśniejsze, niemalże białe. Tak bardzo wyjątkowe.
  Przytaknął ruchem głowy.
  - Kto ma drugą połówkę? - pytam.
  Unosi małą zawieszkę na dłoni, wpatruje się w nią przez dłuższą chwilę.
  - Nie mam pojęcia - wyznaje. - Być może jest już na drugim końcu świata.
  Zaciskam oczy, próbując ułożyć sobie w głowie nowo zdobyte informacje. Bez namysłu wyjmuję swój łańcuszek spod swetra. Jego niebieskie oczy ponownie rozbłysły, jakby chciał powiedzieć "o, masz taki sam." Jednak po chwili zmarszczył brwi. Niepewnie dołączył swoją połówkę do reszty srebrnego serca trzymanego przez przyjaciela.
  - Cam - szepcze niemal bezgłośnie.

  Przyjaciele na wieczność, przemknęło im przez głowy. Gdyby nie fakt, że jednomyślnie pochylili się ku sobie, a ich usta złączyły się w ciepłym pocałunku.