Cameron
Stoję tak w deszczu, gdy ludzie przechodzą obok. Nawet nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi. Po policzku spływa mi niewidoczna, gorzka łza. Zastanawiam się, czy nie byłoby rozsądniej inaczej potoczyć wydarzenia sprzed chwili. Mogłem powiedzieć "żałuję że cię poznałem", lub "nie byłaś warta naszych wspólnych chwil", czy coś w tym rodzaju, kiedy śmiejąc się oznajmiła, że to koniec. Albo chociaż poradzić, by się jebała. Ale nie. Musiałem odstawić świetną teatralną scenkę. Łamiącym się głosem zapytałem "dlaczego?". Nawet nie uzyskałem odpowiedzi. Z impetem rzuciłem telefonem o ścianę starej kamienicy. Prawdopodobnie nawet, gdyby nie zmókł do suchej nitki, nie byłoby już z niego pożytku. Tak czy inaczej, naprawdę myślałem, że ta dziewczyna była coś warta. To już chyba czwarta w tym semestrze. Ilekroć myślę, że kogoś naprawdę kocham, ona mnie zostawia. Nie rozumiem dlaczego. Mnóstwo kobiet tylko czeka, by się ze mną umówić. Może to kwestia fryzury, albo markowych ciuchów - na pewno nie charakteru. Wtedy może bym coś znaczył. Kolejna, która psuje mi reputację. Co powiedzą chłopaki? Miałem iść z nią na ognisko w przyszłą sobotę.
Alex
Wrzucam swetry i bieliznę w plecak. Biorę głęboki oddech. Nie mogę się rozpłakać, inaczej wymięknę. Pójdę wypłakać się w poduszkę i po wielkiej ucieczce zostanie jedynie mętne marzenie. A na to nie mogę sobie pozwolić, po tym jak kolejny raz ojciec przyszedł zdrowo upity, bił mnie, a mama odeszła. Teraz nie mam już nikogo, nie zostanę więc w tym syfie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nikt mnie nigdy nie kochał. Żadna z moich byłych nie darzyła mnie prawdziwym uczuciem. Może to we mnie problem. Może to ja nie umiem kochać. Pakuję tyle jedzenia, ile się da, chociaż wcale go nie potrzebuję. Nie potrzebuję nikogo ani niczego. Zabieram manatki i wychodzę na dworzec. Mimo starań, nie potrafię oprzeć się, by ostatni raz obejrzeć się na stary blok, w którym przeżyłem całe moje życie. Zaciskam oczy i uciekam. Biegnę tak długo, aż brakuje mi tchu. Parę minut później jestem już w pociągu. W kabinie WC podgrzewam zawiniątko na folii, mieszam z wodą i wlewam do strzykawki. Wchodzę do przedziału z błogim uśmiechem. Siadam wygodnie na kanapie, naprzeciw pani w średnim wieku. Wkładam słuchawki podarowane od kolegi ze szkoły i oddalam wszystkie myśli. Nie wiadomo kiedy, moja głowa opada na ramię i odpływam.
Cameron
Idę przed siebie. Rozchlapuję kałuże nowymi Nike'ami. Trudno. Z przemoczonej grzywki woda napływa mi do oczu strumieniami. Przecieram je, ale wciąż nie wiem, gdzie się znajduję. Nagle wpadam na kogoś.
- Przepraszam - mamroczę.
Ktoś łapie mnie za ramiona i ciągnie pod niewielkie zadaszenie. Stoisko z pamiątkami. Widzę dziewczynę o kasztanowych włosach. Uśmiecha się do mnie ciepło.
- O, cześć - mówię.
- Cześć - uśmiecha się promiennie. - Niesamowite. Wyglądasz świetnie nawet, gdy zmokłeś jak pies - śmieje się.
- Czy my się znamy? - pytam zakłopotany.
- Chodzimy do tej samej szkoły. Jestem w drugiej klasie, może mnie nie kojarzysz.
- Ach tak? Faktycznie, jakoś nie bardzo znam się na młodszych rocznikach.
- Za to wszyscy znają ciebie. - stwierdza.
Przytakuję niepewnie. O co jej chodzi?
- Na straganach są prześliczne łańcuszki. Zwłaszcza krzyżyki. - zmienia temat.
Na dość obfitym dekolcie spoczywa czerwona połówka serca. Takie same wiszą razem z innymi rupieciami.
- Dlaczego pół? - pytam zdezorientowany i lekko zażenowany. Sądzę, że powinienem wiedzieć o tak banalnych sprawach. Lecz jej to nie przeszkadza.
- Kupujemy obie połówki. Jedną dajemy bliskiej osobie. To ponoć podtrzymuje łączącą nas więź - objaśnia.
- Kto ma drugą?
- Mój chłopak. - kołysze się w prawo i lewo.
- Więc nie próbujesz mnie poderwać - wnioskuję.
Wybucha melodyjnym śmiechem.
- Chyba przestało padać - zauważa i odchodzi.
Patrzę na nią, gdy oddala się w stronę jednej z uliczek. Włosy cudownie powiewają na wietrze razem z kurtką w kolorze khaki. Jeśli ona nie jest piękna, to czym jest piękno?
Odwracam się w stronę znużonego starca. Dotykam opuszkami palców błyszczących ozdób. Biorę srebrną połówkę serca, wyciągam z kieszeni piątaka i podaję mężczyźnie. Nigdy nie znajdę prawdziwej miłości, myślę. Czas wracać. Podmuch wiatru podrywa zmiętą ulotkę po pustym placu. Ruszam w stronę centrum.
Alex
Dostrzegam dzielnicowego. Zwalniam kroku, niemal się zatrzymując. Mimo to przechodzę obok chwiejnym krokiem i powstrzymuję śmiech. Życie jest piękne, światło jest piękne, falujący policjant jest piękny, wszystko jest wspaniałe! On zaś patrzy na mnie jak na świra i wsiada do pociągu. Jestem nieopodal sporego miasta, właściwie na pustkowiu. Jeden zniszczony budynek spełnia rolę dworca. Idę wzdłuż torów. Skręcam w prawo do lasu. Znajomi z kolonii już powinni tam być. Idę po wskazówkach wyrytych na drzewach i trafiam do niewielkiego obozu. Parę materaców na trawie, rozbity namiot, miejsce na ognisko, garnki i inne rupiecie. Szukam wolnego materaca, ale na każdym leżą jakieś ubrania i drobiazgi. Zaglądam do namiotu. materac. Koce. Jakieś materiały. Wszystko schludnie ułożone. A więc znajomi załatwili mi cały namiot dla siebie. Nie sądziłem, że dostanę tak miłe przywitanie. Nawet prawie się nie znamy. Rzucam się na posłanie i pozwalam sobie na drzemkę.
Budzę się w ciemności. Ze szczeliny w rozpięciu namiotu dostrzegam słabe światło. Wychylam się i słyszę okrzyki radości. Chłopaki rzucają się na mnie, w blasku ogniska majaczą nawet postaci dwóch dziewczyn. Nie mam pamięci do imion, więc zwracam się do nich bezosobowo. Śmieję się razem z nimi, gdy zapalam papierosa. Wypuszczam z dymem wszystkie myśli, liczy się tylko tu i teraz. Gość włącza głośno muzykę, ktoś inny otwiera piwo. Stoję w cieniu i odznaczam się tylko czerwonym, żarzącym się punkcikiem. Dziewczyna o ciemnych włosach średniej długości przysuwa się i opiera głowę o moje ramię. Nie odpycham jej.
- Skąd przybyłeś? - szepcze cichutko do ucha, aż przechodzi mnie dreszcz.
- Mieszkałem w niewielkim mieście na południe stąd. Dość daleko. A ty skąd jesteś?
- Ja jestem stąd - odsuwa się o krok, rozkłada ręce i w teatralnym geście obraca się wokół własnej osi. - Tutaj każdy skądś przychodzi i odchodzi. - mówi przerażającym tonem. - Pojawia się i znika. Bum - wybucha zdrowym śmiechem na widok mojej poważnej miny.
- Dużo osób tu mieszka...żyje? - waham się, trochę dziwne to wszystko.
- Pięć, dziesięć, trzydzieści, sześćdziesiąt - opiera ręce na biodrach. - Trudno powiedzieć. Dziś jest nas mniej, jutro więcej. Wczoraj było nas czterech, dziś jest dziewięciu. Tutaj nie ma zasad. Każdy żyje jak chce.
Wyrzucam niedopałek, patrzę jak dogasa na ziemi. Robi się zimno. Księżyc wisi wysoko nad nami, jest prawie okrągły. Dziewczyna podchodzi bliżej, ustami dotyka mojej szyi.
- Co tu robisz? Jesteś taki bezbronny. Blond włosy, niebieskie oczy. Co taki miły chłopiec robi w takim miejscu jak to? W środku lasu? Taki słodki... - mruczy.
Wplatam palce w jej włosy i wdycham zapach świeżej trawy, liści. Jest taki żywy, naturalny. Przesuwa dłoń z brody wzdłuż szyi i pod sweter. Pcha mnie do tyłu, aż wpadam do namiotu. Leżę na materacu, parę centymetrów od poduszki. Kładzie się na mnie.
- Jestem Fox. - przestawia się.
- Fox? Jak lis? - pytam.
- Tak. Mogą mówić ci po imieniu, jeśli chcesz. Ale jeśli zostaniesz, prędzej czy później twoje imię przestanie mieć znaczenie. Otrzymasz odpowiedni pseudonim i to będzie twoje prawdziwe imię. - uśmiecha się.
Lisy to sprytne stworzenia. Wyglądają na małe, słodkie i niewinne. Lecz mordują mniejszych od nich. Żyją na własną korzyść. Przesuwam się na poduszkę. Delikatnie przekładam ją na bok i głaszczę plecy. Szarpnięciem rozkładam koc, nakrywam nas. Opieram czoło o jej głowę i zamykam oczy.
Budzę się w ciemności. Ze szczeliny w rozpięciu namiotu dostrzegam słabe światło. Wychylam się i słyszę okrzyki radości. Chłopaki rzucają się na mnie, w blasku ogniska majaczą nawet postaci dwóch dziewczyn. Nie mam pamięci do imion, więc zwracam się do nich bezosobowo. Śmieję się razem z nimi, gdy zapalam papierosa. Wypuszczam z dymem wszystkie myśli, liczy się tylko tu i teraz. Gość włącza głośno muzykę, ktoś inny otwiera piwo. Stoję w cieniu i odznaczam się tylko czerwonym, żarzącym się punkcikiem. Dziewczyna o ciemnych włosach średniej długości przysuwa się i opiera głowę o moje ramię. Nie odpycham jej.
- Skąd przybyłeś? - szepcze cichutko do ucha, aż przechodzi mnie dreszcz.
- Mieszkałem w niewielkim mieście na południe stąd. Dość daleko. A ty skąd jesteś?
- Ja jestem stąd - odsuwa się o krok, rozkłada ręce i w teatralnym geście obraca się wokół własnej osi. - Tutaj każdy skądś przychodzi i odchodzi. - mówi przerażającym tonem. - Pojawia się i znika. Bum - wybucha zdrowym śmiechem na widok mojej poważnej miny.
- Dużo osób tu mieszka...żyje? - waham się, trochę dziwne to wszystko.
- Pięć, dziesięć, trzydzieści, sześćdziesiąt - opiera ręce na biodrach. - Trudno powiedzieć. Dziś jest nas mniej, jutro więcej. Wczoraj było nas czterech, dziś jest dziewięciu. Tutaj nie ma zasad. Każdy żyje jak chce.
Wyrzucam niedopałek, patrzę jak dogasa na ziemi. Robi się zimno. Księżyc wisi wysoko nad nami, jest prawie okrągły. Dziewczyna podchodzi bliżej, ustami dotyka mojej szyi.
- Co tu robisz? Jesteś taki bezbronny. Blond włosy, niebieskie oczy. Co taki miły chłopiec robi w takim miejscu jak to? W środku lasu? Taki słodki... - mruczy.
Wplatam palce w jej włosy i wdycham zapach świeżej trawy, liści. Jest taki żywy, naturalny. Przesuwa dłoń z brody wzdłuż szyi i pod sweter. Pcha mnie do tyłu, aż wpadam do namiotu. Leżę na materacu, parę centymetrów od poduszki. Kładzie się na mnie.
- Jestem Fox. - przestawia się.
- Fox? Jak lis? - pytam.
- Tak. Mogą mówić ci po imieniu, jeśli chcesz. Ale jeśli zostaniesz, prędzej czy później twoje imię przestanie mieć znaczenie. Otrzymasz odpowiedni pseudonim i to będzie twoje prawdziwe imię. - uśmiecha się.
Lisy to sprytne stworzenia. Wyglądają na małe, słodkie i niewinne. Lecz mordują mniejszych od nich. Żyją na własną korzyść. Przesuwam się na poduszkę. Delikatnie przekładam ją na bok i głaszczę plecy. Szarpnięciem rozkładam koc, nakrywam nas. Opieram czoło o jej głowę i zamykam oczy.
Cameron
Wyjmuję klucze i otwieram drzwi. Pogaszone światła, nie ma nikogo. Podnoszę iPhone'a z lady.
- Kiedy wrócisz? - pytam ojca.
- Wiesz, że pracuję. Nie czekaj na mnie. - mówi i się rozłącza.
- Taaa - gadam sam do siebie.
Idę do lodówki, wypijam całe piwo na raz. Przytrzymuję się szafki.
- Jebane życie - krzyczę, a głos odbija się echem.
Sam, sam, sam, dudni mi w uszach. Kiedy potrzebuję, nikogo, kurwa, nie ma...
Stos książek leży na biurku. Kartki prac domowych, scenariusz na sztukę, szkice, podręczniki. Spoglądam na szklaną szybę, która zastępuje zewnętrzną ścianę. Światła i samochody, uliczny gwar. Nie sprzątam sterty ubrań na podłodze. Zdejmuję mokrą koszulkę i spodnie, kładę się i zasypiam. Tak mija mi życie.
W sobotni ranek wciąż nie mam przyjaciółki na ognisko. Wybieram się więc z kumplami. Kupujemy mnóstwo alkoholu: wino, piwo, wódka; paczki papierosów, chipsy. To spore wydarzenie. Wszyscy kochają ogniska. Spalamy część zioła, ale tak, by się nie ujarać za mocno, tylko poprawić humor. Następnie wyjeżdżamy parę kilometrów za miasto, do lasu. Na drzewach porozwieszane są lampki choinkowe, by wszyscy mogli trafić. Chociaż już na samym początku drogi słychać muzykę i wrzaski. Zaparkowane samochody, rowery, skutery, chociaż i tak pewnie większość przyszła pieszo. Parę kroków przed polem namiotów i morzem ludzi, ponad drzewami widać mnóstwo dymu. Koleś po mojej lewej wybiega na przód i krzyczy "mamy ziołooo", rozbrzmiewają jeszcze silniejsze okrzyki radości. Podążam za nim. Widok zatrzymuje mnie przez chwilę w miejscu. Ognisko jest niewiarygodnie ogromne. I wysokie. Sięga prawie do czubków większych drzew. Ciągną mnie jego stronę i siadam wśród tłumu ludzi. Przybijam butelką piwa o inną butelkę, śmieję się jak wszyscy. Wyjątkowe zdarzenie. Odpływamy w muzyce i rozmowach i tak mija pół godziny. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Odchodzę w pobliżu jakiegoś namiotu. Potykam się, ale ktoś łapie mnie za ramię.
- Łooł, uważaj - mówi chłopak mojego wzrostu.
- Dzięki. Jestem Cameron, do usług. A teraz nie wiesz, gdzie mogę posiedzieć chwilę w spokoju?
- To zależy, co nazywasz spokojem. Możesz wejść do mojego namiotu, tam jest trochę ciszej - wskazuje ruchem głowy na oświetlony od środka, średni namiot.
Nie przejmuję się, że nie wypada, za bardzo kręci mi się w głowie, rzucam się na posłanie. Zamykam na moment oczy. Nagle podrywam się z ziemi, lodowata woda ścieka mi z twarzy. Stoi nade mną ten sam nijaki chłopak.
- Brałeś coś?
- Kurwa... Musiałem przedawkować... Co się stąło?
- Nie mogłem cię obudzić. Wyniosłem cię na zewnątrz, żebyś pooddychał. Ale nadal się nie budziłeś, więc użyłem nieco drastyczniejszych środków - spogląda na wiadro. - Wstawaj. - ciągnie mnie za rękę.
Nadal jest mi słabo i jestem kompletnie przemoczony, ale nie sprawiam pozorów. Podążam za nieznajomym z powrotem do namiotu. Wkładam jego koszulkę i dostaję stos kanapek. Kończę je szybko i zastanawiam się, co robić, gdy ten leży pod kocem.
- Na co czekasz, kładź się. - mówi.
Więc kładę się. Leżę obok niego, zamykam oczy. Nawet mnie nie zna. Nie wie kim jestem, mógłbym być najgorszym ćpunem, złodziejem, nawet mordercą. Nie oczekuje wyjaśnień. Zajął się mną jak bliską osobą. Intrygujące.
- Mam na imię Alex, gdybyś chciał wiedzieć.
Ładnie, myślę.
- Dzięki. Jestem Cameron, do usług. A teraz nie wiesz, gdzie mogę posiedzieć chwilę w spokoju?
- To zależy, co nazywasz spokojem. Możesz wejść do mojego namiotu, tam jest trochę ciszej - wskazuje ruchem głowy na oświetlony od środka, średni namiot.
Nie przejmuję się, że nie wypada, za bardzo kręci mi się w głowie, rzucam się na posłanie. Zamykam na moment oczy. Nagle podrywam się z ziemi, lodowata woda ścieka mi z twarzy. Stoi nade mną ten sam nijaki chłopak.
- Brałeś coś?
- Kurwa... Musiałem przedawkować... Co się stąło?
- Nie mogłem cię obudzić. Wyniosłem cię na zewnątrz, żebyś pooddychał. Ale nadal się nie budziłeś, więc użyłem nieco drastyczniejszych środków - spogląda na wiadro. - Wstawaj. - ciągnie mnie za rękę.
Nadal jest mi słabo i jestem kompletnie przemoczony, ale nie sprawiam pozorów. Podążam za nieznajomym z powrotem do namiotu. Wkładam jego koszulkę i dostaję stos kanapek. Kończę je szybko i zastanawiam się, co robić, gdy ten leży pod kocem.
- Na co czekasz, kładź się. - mówi.
Więc kładę się. Leżę obok niego, zamykam oczy. Nawet mnie nie zna. Nie wie kim jestem, mógłbym być najgorszym ćpunem, złodziejem, nawet mordercą. Nie oczekuje wyjaśnień. Zajął się mną jak bliską osobą. Intrygujące.
- Mam na imię Alex, gdybyś chciał wiedzieć.
Ładnie, myślę.
Alex
Zastanawiam się, czy Cameron nie musi wracać do domu. Ale sprawia wrażenie, że nawet go to nie obchodzi. Spędziliśmy ostatnie dwa dni na rozmowach i dowiedziałem się, że jego mama mieszka i zarabia za granicą, a ojciec jest tak pochłonięty pracą, że nie ma choć chwili dla syna. Jedynie spełnia rolę sponsora. Ja osobiście chciałbym mieć takie życie. Dużo pieniędzy. Rodzice są zajęci, ale co prawda, są. Przynajmniej żyją i zarabiają, żeby mieć z czego żyć. Wprawdzie wolność, jednakże zupełnie inna od mojej. Z tego co zrozumiałem, Cameron traktuje to jak własne więzienie. Bądź co bądź, nikomu nie dogodzisz.
Powoli zaczynam rozumieć życie w lesie. Fox nauczyła mnie, jak zagospodarować dobra materialne. Jeden gość pracuje w hurtowni i przywozi nam mięso, ryż i inne jedzenie. Oczywiście zawsze można jechać do miasta, wyżebrać parę groszy i kupić mydło czy żarcie. Jest ciężko. I jednocześnie wspaniale. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Siedzimy wokół błyskającego ogniska, czerpiemy jego ciepło, słyszymy świerszcze i szeleszczenie trawy, widzimy setki fantastycznych gwiazd nad nami. Stajemy się jednością.
Siedzę zwinięty, myślę o moim życiu. Nigdy w domu nie było nikogo. Jak pies biegłem do drzwi, gdy słyszałem wyjmowane klucze przez pana. Nie było co jeść, ojciec bił żonę. Wiecznie pijany, kroczył krzywo po ulicach. Inne dzieci wytykały nas palcami. Później nauczyłem się znikać w narkotykach. Nic nie mogło trwać wiecznie. Kiedy mama nas zostawiła, uciekłem z domu. Teraz żyję wśród drzew i zwierząt, jak w innym świecie, jak w książce fantastycznej, podręczniku historii średniowiecza. Byłem parę razy w mieście, nauczyłem się motać pieniądze i inne potrzebne rzeczy. Tak, my również się kąpiemy, golimy zarost i czeszemy włosy. Bez niektórych istniejących rzeczy ciężko żyć. Mam wciąż trochę pieniędzy z domu, wydałem tylko parę drobnych. Żyję wolny, ale bez bliskich. Czy jestem szczęśliwy? Zostawiam to ocenie każdemu, kto to przeczyta.
Cameron
Alex usiadł bliżej mnie. Ogień ogrzewa mi zmarznięte ciało. Noce bywają zimne. Jaki życiorys mógł mieć ten skromny chłopak? Patrzę na niego i dostrzegam pobłyskującą w świetle ognia połówkę serca. To dlatego był smutny, myślę. Problemy z dziewczyną.
- Miłość jest trudna. - szepczę mu nad uchem tak cicho, by nikt inny nie mógł tego usłyszeć.
Ten podniósł wzrok i zatopił spojrzenie w moich brązowych oczach. Jego, jasnoniebieskie, i tak blade, stały się jeszcze jaśniejsze, niemalże białe. Tak bardzo wyjątkowe.
Przytaknął ruchem głowy.
- Kto ma drugą połówkę? - pytam.
Unosi małą zawieszkę na dłoni, wpatruje się w nią przez dłuższą chwilę.
- Nie mam pojęcia - wyznaje. - Być może jest już na drugim końcu świata.
Zaciskam oczy, próbując ułożyć sobie w głowie nowo zdobyte informacje. Bez namysłu wyjmuję swój łańcuszek spod swetra. Jego niebieskie oczy ponownie rozbłysły, jakby chciał powiedzieć "o, masz taki sam." Jednak po chwili zmarszczył brwi. Niepewnie dołączył swoją połówkę do reszty srebrnego serca trzymanego przez przyjaciela.
- Cam - szepcze niemal bezgłośnie.